Gwiazdy i cienie - Marie Lu - recenzja



Przyznam szczerze, że nie przepadam za książkami o gwiazdach muzyki, celebrytach itp., lecz ta opowieść z tajemnicą, światem przestępczym, miłością i rozrywką w tle nie wymęczyła mnie, a w pewnym momencie nawet wciągnęła. Po kilkunastu stronach okazało się, że nie jest to łzawa historyjka o miłostkach gwiazdy, a urodziwy i sławny Winter Young potrzebuje pomocy, aby uchroni się przed czymś z przeszłości, co może zachwiać jego karierą. Znajduje wsparcie w osobie Sydney Cossette ze specjalnej organizacji o ciekawej nazwie "Panacea Group". Kobieta (niewiasta w roli bodyguard to rzadkość) ma ochraniać gwiazdę podczas prywatnego koncertu dla córki Eli Morrisona, znanego i groźnego gangstera. Występ Wintera na jej domowej imprezie urodzinowej był marzeniem i życzeniem Penelope (tak ma imię córeczka przestępcy). Jednak, tak naprawdę, Sydney ma jeszcze inne zadania: wybadać "układy" i kontakty w gronie ludzi otaczających gangstera, a więc pracuje dwa fronty. I chociaż nie przepada za gwiazdami, to z biegiem czasu dostrzega w Winterze interesującą osobowość niż płytki celebryta sprzedający się przed publicznością. Może odkryje coś więcej... - warto przeczytać, aby dowiedzieć się, czy rozwinie się również wątek miłosny, mimo że główni bohaterowie nie zawsze się dogadują.

Książka nie jest wielkim dziełem, ale czyta się ją lekko, intryga poprzeplatana różnymi dygresjami dotyczącymi przeszłości postaci nie nuży, ani nie nudzi. Powieść pokazuje też, że nie można nastawiać się negatywnie wobec innych, kierując się tylko ogólną wiedzą, nagłówkami artykułów czy uprzedzeniami. Moim zdaniem, pozycja idealna na wakacyjne, beztroskie czytanie z przerwami na przygotowanie obiadu i inne zajęcia.










Książka wydana przez Wydawnictwo




Komentarze