Swoją książką „Turbopatriotyzm” Marcin Napiórkowski uświadomił mi i zapewne większości swoich czytelników parę ważnych rzeczy, choć muszę przyznać, że kilka zagadnień zasługiwało na głębszą analizę. Bardzo chętnie przeczytałabym drugą część tej książki traktującą o, chociażby komercyjności symboli patriotycznych. Jeżeli chodzi o sam patriotyzm, to chyba nie było lepszego czasu na sięgnięcie po tę pozycję. Zaczęłam bowiem czytać ją podczas 11.11, kiedy bardzo głośno zrobiło się na temat podziału społeczeństwa, manifestacji, a także kontrmanifestacji. Obserwując media w tamtym czasie, miałam wrażenie, że ciągle słyszałam to samo. Wydaje mi się, że po prostu łatwo dokonać jakiegoś szybkiego, instynktownego podziału i się go trzymać. Niesamowicie podobało mi się więc to, jak dogłębnie autor przedstawił problem i, mimo że książka jest ukierunkowana trochę na lewą, softpatriotyczną stronę, wciąż ukazuje wady obu stron. Bardzo ciężko jest zachować obiektywizm w sprawach ideologicznych, dlatego cieszę się, że książka nie jest typową krytyką, czegoś, z czym autor się nie zgadza, bez dostrzeżenia swoich wad. Myślę, że takiego krytycznego spojrzenia brakuje w polskiej scenie politycznej, po obu jej stronach.
Czytając „Turbopatriotyzm” uświadomiłam sobie jak mocno w rzeczywistości jesteśmy podzieleni. Zaczęłam się zastanawiać, czy ten podział naprawdę jest konieczny i czy nie moglibyśmy po prostu się pogodzić i zacząć prowadzić normalnego dialogu. Po chwili lektury jednak zdałam sobie sprawę, że nie. Nie jest to ani trochę proste. Trudno nie zgodzić się z autorem, który tłumacząc tendencje narodowościowe w Polsce, wskazał odwoływanie się polityków prawicowych do pokładów „narodowych mitów, zaszczepionych w nas przez literaturę, sztukę, religię, szkołę”. Szukanie sobie wśród społeczeństwa wroga, który chce nam odebrać wolność i wprowadzić „zachodnią ideologię” (jak to określają media publiczne). Mówią, że musimy się zjednoczyć i walczyć przeciwko (w zależności od czasu, w którym powstała taka wypowiedź) imigrantom, feministkom, społeczności LGBT, czy najnowszym- „ekoterrorystom”.
Podsumowując, „Turbopatriotyzm” to może nie książka, którą czyta się podczas wakacji, siedząc na werandzie i popijając herbatę mrożoną (choć znam ludzi, którzy właśnie lubią trochę pofilozofować, zamiast się odprężyć i myśleć o niczym), ale zdecydowanie ważna pozycja i klucz do zrozumienia tego, co dziś dzieje się wokół nas i z nami.
Czytając „Turbopatriotyzm” uświadomiłam sobie jak mocno w rzeczywistości jesteśmy podzieleni. Zaczęłam się zastanawiać, czy ten podział naprawdę jest konieczny i czy nie moglibyśmy po prostu się pogodzić i zacząć prowadzić normalnego dialogu. Po chwili lektury jednak zdałam sobie sprawę, że nie. Nie jest to ani trochę proste. Trudno nie zgodzić się z autorem, który tłumacząc tendencje narodowościowe w Polsce, wskazał odwoływanie się polityków prawicowych do pokładów „narodowych mitów, zaszczepionych w nas przez literaturę, sztukę, religię, szkołę”. Szukanie sobie wśród społeczeństwa wroga, który chce nam odebrać wolność i wprowadzić „zachodnią ideologię” (jak to określają media publiczne). Mówią, że musimy się zjednoczyć i walczyć przeciwko (w zależności od czasu, w którym powstała taka wypowiedź) imigrantom, feministkom, społeczności LGBT, czy najnowszym- „ekoterrorystom”.
Podsumowując, „Turbopatriotyzm” to może nie książka, którą czyta się podczas wakacji, siedząc na werandzie i popijając herbatę mrożoną (choć znam ludzi, którzy właśnie lubią trochę pofilozofować, zamiast się odprężyć i myśleć o niczym), ale zdecydowanie ważna pozycja i klucz do zrozumienia tego, co dziś dzieje się wokół nas i z nami.
M.K., lat 17
Książka wydana przez
Komentarze
Prześlij komentarz