Znak czterech - Artur Conan Doyle - recenzja

Mając za sobą niezwykle wciągające „Studium w szkarłacie” bez wahania sięgnęłam po drugą część „Znak czterech”. Artur Conan Doyle postarał się o kolejną, wymagającą błyskotliwej analizy zagadkę, która miałaby spędzić sen z powiek doktorowi Watsonowi oraz czytelnikom.

Wszechobecną nudę, wiszącą nad Baker Street 221b, przerywa wizyta młodej damy, którą dręczą niewyjaśnione i niezrozumiałe tajemnice związane z zaginięciem jej ojca sprzed kilku laty. Od tamtej pory, co roku, z niewiadomych powodów otrzymuje wartościową perłę. Mało tego, całkiem niedawno doręczono jej list z zaproszeniem od nieznanego dobrodzieja.

Sherlock, który ma w zwyczaju podchodzić do zleceń z lekkością, nie spodziewał się, że sprawa okaże się tak skomplikowana, że będzie wymagać szczególnej wnikliwości oraz gotowości na niebezpieczeństwo. Jak zwykle, władze Scotland Yardu dały detektywowi wolną rękę, choć sami prowadzili własne śledztwo, standardowo obierając niewłaściwy kierunek. Tajemniczy znak czterech, niewyjaśnione i nagłe morderstwa, pościgi, miłość od pierwszego wejrzenia i zakochany Watson – wszystko to „Znaku czterech”!

Akcja zdaje się być bardziej dynamiczna od „Studium w szkarłacie”, co tylko przysparza więcej przyjemności z czytania. Mimo swoistego schematu, wykreowanego przez autora (nudne popołudnie, a tu nagle bang! – sprawa, jakiej jeszcze wcześniej nie było, śledztwo, chwilowy martwy punkt, aż w końcu rozwiązanie zagadki i spowiedź winnego) bardzo szybko i lekko przechodzi się przez lekturę.


Polecam, zdecydowanie polecam. Wszystkim.


Michalina, lat 17



Książka wydana przez Wydawnictwo Algo


Komentarze