Dżozef - Jakub Małecki - recenzja


Trudno chyba znaleźć dzisiaj Polaka – czytelnika, który na żadną z książek Jakuba Małeckiego nie natknął się, chociażby epizodycznie. Ten młody jeszcze autor już dołączył do grona znanych polskich prozaików pierwszej połowy XXI wieku, a jego dorobek literacki, liczący obecnie zaledwie kilka pozycji, wskazuje na pracowitość pisarza. Wychodzące spod jego ręki historie są plastyczne, posiadają specyficzny klimat i wyróżniają się dużą kompatybilnością na linii języka i myśli twórcy. Jakub Małecki nie ucieka również od swoich korzeni – prawdopodobnie właśnie dzięki temu powstaje tak duża swoboda w operowaniu przestrzenią, jaką można dostrzec w jego prozie.

Jego najnowsza powieść. „Dżozef”, wykracza jednak poza „podwórko” autora. Odwołuje się przecież do dzieła Josepha Conrada, osadzonego w realiach dalekich od kujawskiej wsi jak Piekło od Nieba. Już taki wstęp może być źródłem ogromnego sceptycyzmu dla miłośników literatury pięknej, ponieważ Conrad do dzisiaj należy do ścisłego kanonu cenionych autorów. Jego powieści słyną z presji psychicznej, którą wywiera po równo na bohaterze i czytelniku, zaś sam sposób snucia historii odznacza się bardzo indywidualistycznym, zabarwionym przez bogatą biografię pisarza stylem. Czy w starciu z dziełem tak uznanym, jak „Jądro ciemności” powieść J. Małeckiego może uniknąć pewnej sztampowości, płytkości, albo wręcz – odpukać – naśladownictwa?

Sam Jakub Małecki broni swoich racji niebagatelnym pomysłem na fabułę. Akcja powieści ma miejsce w Sali szpitalnej, do której trafiają wspólnie trzej pacjenci, pochodzący z trzech pokoleń i znajdujący się w zasadzie w kompletnie różnych sytuacjach życiowych. Narratorem autor czyni najmłodszego z nich, stereotypowego przedstawiciela miejskiego blokowiska, ukrywającego najwyżej wstyd po młodzieńczej fascynacji literaturą. Jego język jest ubogi i przesycony prostym, często wulgarnym słownictwem, bardzo emocjonalny. Trudno się dziwić – Grzegorz właśnie stracił pracę, a to tylko rąbek zasłony, za którą kryją się jego najnowsze problemy osobiste. Nie tylko on snuje historię, jaką serwuje nam pisarz. Najstarszy z pacjentów, zwany Czwartym, zdaje się cierpieć na osobliwą chorobę, a w maglinie dyktuje osobliwe opowieści o chłopcu i Koźle Drewniaku. Podczas tych napadów mówi o sobie jako o Conradzie – który, jak niedługo się okaże, odegrał niebagatelną rolę w życiu chłopca z opowiadania. Ponadto pacjenci zaczynają z niepokojem obserwować osobliwe zmiany, jakie zachodzą w szpitalu w miarę postępowania historii Czwartego. I nie są to bynajmniej zmiany natury niematerialnej.

Sama fabuła powieści J. Małeckiego jest jak na względnie krótką pozycję, bardzo rozbudowana. Stwarza to chwilami wrażenie nadmiernego nasycenia, natomiast w innych fragmentach trudno oprzeć się myśli, że autor zbyt pochopnie spłyca pewne części ważne dla akcji powieści. Język jest gawędziarski, jednocześnie potoczny i niepozbawiony refleksyjności, chociaż oczywiście podanej w dość uproszczonej formie. Zdaje się, że w kwestii operowania środkami językowymi autor poszedł w ślady czołowych twórców współczesnych, stawiając na słownictwo kolokwialne. I tutaj tkwi najsłabszy punkt powieści. Styl J. Małeckiego sprawdziłby się doskonale przy dosadnych opisach codzienności, jakie królują obecnie w prozie. Sama powieść nie wpisuje się jednak w ten trend dosadności i naturalizmu, a uproszczenie słownictwa szkodzi tylko atmosferze pewnej ponadmaterialnej grozy, którą przekazuje sama fabuła utworu. Krótko mówiąc – zamiast wpadać coraz głębiej w makabryczne lęki bohaterów, czytelnik pozostaje na pozycji obserwatora. I choćby chciał poczuć dreszcz towarzyszący lekturze, nie jest w stanie przebić się przez barierę powszedniości, którą stawia przed nim autor. Tutaj mistrzostwo obraca się przeciw J. Małeckiemu – styl gawędy, obecny w „Jądrze ciemności”, tutaj jest zbyt spowszechniały. Hermetycznego środowiska marynarzy nie da się do końca oddać poprzez porównanie ze sferą blokowisk.

Mimo tych mankamentów moim zdaniem J. Małecki wyszedł z pojedynku z Conradem zwycięsko. Jego powieść jest nadal plastyczna, oryginalna i stanowi coś więcej, niż tylko hołd dla twórczości dawnego mistrza. Ona żyje własnym życiem – zupełnie jak drewniane postacie, które uwalnia mały chłopiec gdzieś pośród kujawskiej wsi pod Włocławkiem. Widać w niej indywidualizm pisarza, który potrafi łączyć pozornie sprzeczne i niepasujące do siebie elementy, a ponadto potrafi robić to w zaskakujący sposób. Chociaż zawiodłam się na pewnych mankamentach językowych, poza nimi tę akurat pozycję przeczytałam z czystą przyjemnością. To wciąż jedna z niewielu pozycji tego autora, jakie ukazały się na rynku wydawniczym. Kto potrafi zatem przewidzieć, jak wysoko wzniesie się Jakub Małecki w swojej – przypuśćmy – dziesiątej powieści?




Weronika, lat 17



Książka wydana przez Wydawnictwo SQN




Komentarze