Armagedon - Graham Masterton - recenzja

Nie ostatni Armagedon w dziejach Ameryki
 
Książka „Armagedon” zaskoczyła mnie, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę jej dość drastyczny tytuł. Z pewnością na moją niekorzyść działał dość istotny fakt – powieść jest czwartą częścią cyklu Grahama Mastertona, który opowiada o zmaganiach fałszywego iluzjonisty z zemstą ducha indiańskiego szamana, Misquamacusa.

Szaman, główny antagonista w powieści, jest z tego co zdążyłam wywnioskować istotą dość uciążliwą. W poprzednich częściach wypędzany z kolejnych ofiar, a nawet trwale pozbawiony prawa powrotu do świata żywych, wciąż nie potrafi spolegliwie udać się w podróż do Krainy Wiecznych Łowów. Przeciwnie – znajduje wciąż nowe rozwiązania, które mają mu pomóc w wypędzeniu najeźdźców z ziem należących do rdzennych Amerykanów i przywróceniu dawnego, naturalnego porządku. Tym razem werbuje do pomocy dusze innych indiańskich szamanów, których za życia spotkała krzywda z rąk białego człowieka. Przy ich pomocy rozpętuje prawdziwy Armagedon, który szybko ogarnia całą Amerykę. Głównym problemem, z którym musi mierzyć się ludzkość, jest niekontrolowana epidemia utraty wzroku. Co szybko wychodzi na jaw, dotyka ona każdego, kto miał przyjemność spotkania popleczników Misquamacusa osobiście. A to przecież tylko preludium do prawdziwego występu szamana, który planuje cofnąć ludzkość do czasów ostatniej bitwy między kolonistami a rdzenną ludnością Ameryki.

Akcja ukazywana jest z kilku perspektyw, co pozwala czytelnikowi dochodzić do wniosków na temat źródeł i przebiegu epidemii znacznie szybciej, niż udaje się to pojedynczym bohaterom. Co najgorsze, nie dodaje im to szczególnej lotności, wręcz przeciwnie – trudno nie odnieść wrażenia, że bohaterowie znaleźli się w fabule przypadkowo i liczą jedynie na łut szczęścia, który pozwoli im na pokonanie Złych Mocy. I sytuacja bohaterów pobocznych, pozostawionych w takiej roli, byłaby zupełnie zrozumiała. Problem stanowi jednak autor, który uparcie stara się zgromadzić wszystkie wątki narracji w jednym, spektakularnym zakończeniu, przez co wypada ono faktycznie blado i niekoniecznie aż tak spektakularnie. Mimo ciekawego pomysłu powieść wydaje się skrócona, jakby w procesie tłumaczenia czy choćby edycji komuś wypadło kilka kartek, zawierających dokładnie doszlifowaną przez autora historię. Może jest to jedynie wybieg, mający drażnić wyobraźnię czytelnika? Trudno to ocenić, ale ostatecznie moim zdaniem nie wpływa pozytywnie na odbiór książki.

Historia sama w sobie powinna zaspokoić oczekiwania wszystkich fanów serii, przerażonych wcześniejszymi pogróżkami o całkowitym zniszczeniu Misquamacusa. W czwartej odsłonie powraca – prawie cały i zdrowy – z bagażem zupełnie nowych pomysłów na odwrócenie losów swojego kontynentu o 180 stopni. Wraz z nim wracają nieznane legendy i wierzenia indiańskie, oddziały wojsk kolonistów, demony i duchy, a także starzy bohaterowie serii, których autor pracowicie wyciąga z lamusa i odkurza. Biorąc pod uwagę rozmiary tytułowego „Armagedonu” należy spodziewać się również i pokaźnych żniw wśród nieświadomych i świadomych światków zagłady. Jako że pierwszy raz spotykam się z historią pióra tego pisarza, muszę przyznać, że nie ma oporów w szastaniu życiem osób, do których czytelnik mógł poczuć sympatię.


Podsumowując – dla fanów gatunku spotkanie z „Armagedonem” może być ciekawą przygodą, jeśli jednak ktoś spodziewa się lektury bardziej skupionej na bohaterze niż na akcji, polecam mimo wszystko powrót do starego, dobrego „Miasta ślepców”, które opisuje mechanizm podobnej klęski z zupełnie innej strony. 


Weronika, lat 18



Książka wydana przez Wydawnictwo

http://www.wydawnictwoalbatros.com/
 

Komentarze