29 sekund - T.M. Logan - recenzja

Z twórczością T.M. Logana pierwszy raz spotkałam się przy okazji lektury „29 sekund”, więc nie do końca wiedziałam, czego mogę się spodziewać... i nie dowiedziałam się tego aż do ostatniej strony.

Przeczytawszy krótki opis, z tyłu książki myślałam, że nic mnie nie zaskoczy, ale się myliłam. Z każdą stroną powstawało coraz więcej problemów i tajemnic, co sprawiło, że dopóki nie przeczytałam „29 sekund”, nie mogłam skupić się na niczym innym. Dlatego najlepiej zarezerwować sobie jakiś wieczór i poświęcić go tylko na czytanie tej książki. 

Ale do rzeczy: o czym w ogóle ona jest? Główna bohaterka, Sarah, jest molestowana seksualnie przez swojego szefa, Alana Lovelocka. Jest w sytuacji bez wyjścia: mężczyzna jest na zbyt wysokiej pozycji, żeby pociągnąć go jakiejkolwiek odpowiedzialności, nikt oprócz przyjaciół i rodziny jej nie wierzy, a ona nie może sobie pozwolić na stratę pracy. Ma dwójkę małych dzieci, które wychowuje samotnie. Wszystko zmienia się, kiedy Sarah ratuje małą dziewczynkę przed porwaniem i tym samym robi sobie dług u bardzo wpływowych osób. Jedna z nich proponuje jej, że pozbędzie się jednej osoby, którą Sarah wskaże, bez żadnych konsekwencji dla niej samej. Na decyzję Sarah ma 72 godziny. Wbrew pozorom, wybór nie jest taki prosty. Kobieta zdaje sobie sprawę, że ma w rękach ogromną władzę i wcale się jej to nie podoba. Konflikt moralny, który prowadzi w swojej głowie, nie pozwala jej spać i normalnie funkcjonować, a czytelnika zmusza do głębokich refleksji na temat przemijalności życia i niebezpieczeństwa władzy. Przynajmniej tak było w moim przypadku.
Bardzo podoba mi się, że spora część historii jest przeznaczona na zobrazowanie sposobu myślenia Sary. Niby nic takiego, ale pozwala „wejść” w tę historię i postawić się na miejscu głównej bohaterki (przy okazji, jeśli ktoś ma skłonność do wzruszeń, to popłacze się przynajmniej dwa razy: raz z frustracji, a raz ze współczucia).


Czy jest jakaś rzecz, którą oceniłabym negatywnie, jeśli chodzi o fabułę? Niestety tak. I chodzi o zakończenie, które moim zdaniem odgrywa najważniejszą rolę. Nie zdradzając żadnych szczegółów: wszystko skończyło się... zbyt prosto. Chętnie napisałabym coś więcej, ale gdybym się rozpisała, zaspojlerowałabym całe zakończenie.


No nic, nie zawsze można mieć wszystko. I żeby nie było: to, że zakończenie nie spodobało się akurat mnie, absolutnie nie znaczy, że było źle napisane, czy że czegoś mu brakowało. Nie oznacza to też, że książka jest niewarta polecenia, bo absolutnie tak nie jest. Poza tym zawsze można dopowiedzieć sobie inne zakończenie, a wtedy książka będzie już idealna (przynajmniej dla nas, bo myślę, że ile ludzi tyle gustów i „idealnych zakończeń”).


Na koniec dodam, że książkę warto przeczytać i trochę na jej temat porozmyślać, bo bez rozmyślania po czytaniu się nie obędzie - gwarantuję.





M.K., lat 16



Książka wydana przez Wydawnictwo

https://bukowylas.pl

Komentarze