Wielki marsz - Stephen King - recenzja

Stephena Kinga chyba nikomu przedstawiać nie trzeba, mistrza literatury grozy. Wiele z jego książek doczekało się adaptacji filmowej m.in. „Carrie” czy „Miasteczko Salem”, co potwierdza jedynie fenomen tego autora.

„Wielki Marsz” został napisany gdy King tworzył pod pseudonimem Richard Bachmann. Książka opowiada historię stu chłopców, którzy biorą udział w morderczym marszu, meta znajduje się tam, gdzie przedostatni uczestnik „padnie”. Zwycięzca może być tylko jeden, a cena, którą zapłacą pozostali uczestnicy będzie najwyższa z możliwych.

Głównym bohaterem powieści jest Ray Garraty, który zdecydował się na udział w marszu mimo sprzeciwów matki i dziewczyny. Ray poznaje wielu uczestników, a ich charaktery są zróżnicowane do tego stopnia, że z pewnością zaskoczyło to niejednego czytelnika. Każdy z chłopców musi maszerować z prędkością niemniejszą niż 6 kilometrów na godzinę, jeżeli zwolnią otrzymają „żółtą kartkę”. Trzecia taka kartka zaowocuje czerwoną, od której nie ma odwrotu.

Fabuła wydaje się banalna – marsz, jednak dialogi i opisy, nie pozwalają oderwać się od utworu oraz dają do myślenia. Obraz nastolatków, którzy maszerują bez przerwy kilka dni szokuje, wywołuje współczucie i zastanawia.

Książka bardzo mi się spodobała, a jeszcze bardziej mile zaskoczyła. Charaktery chłopców sprawiają, że czytelnik faworyzuje poszczególnych uczestników. Każdy z nich ma inny powód, dla którego wziął udział w marszu.




P.Z., lat 19



Książka wydana przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Komentarze